Les Calanques

14 stycznia 2013 21:07

Les Calanques

Był to mój pierwszy wyjazd na "west", wyjazd, który istniał w mojej głowie na długo przed jego realnym pojawieniem się. Przygotowywałem się do niego, zarówno mentalnie jak i fizycznie już od końca wakacji. Nękałem wszystkich wokoło różnymi pytaniami, a odpowiedzi, które otrzymywałem w coraz większy i wyrazisty sposób kreowały moją wyimaginowaną wizję wspinaczkowej przygody. A była ona pełna ciepłych, a w zasadzie upalnych dni, wypełnionych wielogodzinnymi "przygodami" w ścianie. Piękne, techniczne wspinanie w różnokolorowej skale, a w oddali niebieściutkie, spokojne (albo i nie) morze. Wieczorami rozmowy, spostrzeżenia i radości wynikające z pierwszych sukcesów, a także wspomnienia i opowiastki, szczególnie tych starszych kolegów.

Z takim mniej więcej obrazem pojawiłem się na dworcu autobusowym w sobotę 20 grudnia 03 r. o godzinie 13.15. Niespodziewanie dla mnie i chyba nie tylko, przygoda rozpoczęła się już na pół godziny przed planowanym odjazdem. Okazało się, iż nasz współtowarzysz podróży zapomniał zabrać śpiwora. Z wiadomych wszystkim powodów, rzecz nie była błaha i trzeba było jej szybko zaradzić, tym bardziej, że czas naglił. Szansą na wybrnięcie z tej sytuacji była pomoc naszej koleżanki Julii, która mieszkała nieopodal i zaoferowała ,że pożyczy biednemu nieszczęśnikowi brakujący "sprzęt". Jednak ostatecznym wybawieniem okazał się telefon komórkowy i szczęście, które chyba towarzyszyło nam już do końca wyjazdu. Po krótkiej rozmowie rodzinnej, śpiwór został dostarczony poszkodowanemu. Potem kilka problemów z listą pasażerów oraz miejscami w autokarze i wreszcie droga między Łodzią a Marsylią zaczęła się skracać.

Podróż minęła równie ekscytująco. Na granicy polsko - niemieckiej spotkało nas małe "trzepanko", które opóźniło przyjazd autokaru do Francji o 3 godziny. Rozpakowywanie plecaków i przesadne przeszukiwanie naszych rzeczy, bardzo nas wkurzyło, .chociaż niektórzy z nas próbowali załagodzić niepotrzebne "ciśnienia" z naszymi sąsiadami zza zachodniej granicy rozmawiając np. o piłce nożnej...

Pierwszy kontakt ze skałą był dla mnie niemałym zaskoczeniem. Ściana sektoru Paroi des Toits, który jako pierwszy ukazał mi sweoblicze, wyglądała dla mnie tego dnia jak majestatyczne big - wallowe ściany, widziane przeze mnie na okładkach pism górskich. Drogi w tym sektorze, mimo, iż posiadały niską wycenę, sprawiły mi sporo problemu. Ciągłe przewieszenie, długość dróg oraz niespotykane do tej pory formacje, wymusiły na mnie ostrą walkę. Ale takie wspinanie wkręciło mnie od razu i wracając wieczorem do groty nie mogłem doczekać się kolejnego dnia (zresztą było już tak przez cały wyjazd).

Tego samego wieczoru, a właściwie nocy dołączyli do nas Szymon, Czarek i Rafał. Jednak ich obecność zauważyliśmy dopiero rano, chociaż Szkreciak usilnie próbował zwrócić naszą uwagę, rozrzucając wokoło elementy swojego prowiantu...

W Lyonie byliśmy około 17.30, zmęczeni i zdenerwowani. Szymon kiepsko zniósł podróż, więc razem z Czarkiem i Szkreciakiem postanowili jechać pociągiem. My natomiast (czyli Kloper i ja) pośpiesznie udaliśmy się na skrzyżowanie i zjazd na autostradę. Po 15 minutach złapaliśmy stopa, który zawiózł nas do najbliższej stacji benzynowej. Na niej co prawda dłużej trzymaliśmy kciuka, ale w kolejnych etapach podróży nie było już żadnych problemów. W Marsyli byliśmy około 2 w nocy, a w skałach około 5. Nie bacząc na nic, rozłożyliśmy śpiwory i zapadliśmy w upragniony sen.

Po przebudzeniu się i wygramoleniu z mojego nowego łóżka, stanąłem jak wryty na środku groty, oszołomiony widokami. Wszystko wokoło wyglądało tak cudnie, tak niezwykle... Żaden z moich snów wspinaczkowych nie toczył się w tak magicznym miejscu. Szybko odwróciłem się do Klopera, proponując mu wyjście w skały. Mateusz widząc co czuję, z uśmiechem na twarzy, skinął głową i zaczął szykować szpej.

Pierwszy kontakt ze skałą był dla mnie niemałym zaskoczeniem. Ściana sektoru Paroi des Toits, który jako pierwszy ukazał mi swe oblicze, wyglądała dla mnie tego dnia jak majestatyczne big - wallowe ściany, widziane przeze mnie na okładkach pism górskich. Drogi w tym sektorze, mimo, iż posiadały niską wycenę, sprawiły mi sporo problemu. Ciągłe przewieszenie, długość dróg oraz niespotykane do tej pory formacje, wymusiły na mnie ostrą walkę. Ale takie wspinanie wkręciło mnie od razu i wracając wieczorem do groty nie mogłem doczekać się kolejnego dnia (zresztą było już tak przez cały wyjazd).

Tego samego wieczoru, a właściwie nocy dołączyli do nas Szymon, Czarek i Rafał. Jednak ich obecność zauważyliśmy dopiero rano, chociaż Szkreciak usilnie próbował zwrócić naszą uwagę, rozrzucając wokoło elementy swojego prowiantu...


Typowa ściana w kalankach

Kolejne dni poprawiały rozwspin i przynosiły coraz lepsze wyniki. Atmosfera w naszej małej (na razie) grupie była doskonała. Duszą towarzystwa okazał się Szkreciak, który rozbawiał nas i swoim zapałem zagrzewał do boju.

W dzień "restowy" razem z Kloperem postanowiliśmy odwiedzić przepiękną grotę w Les Goudes, którą zauroczyliśmy się podczas oglądania jednej z lektur wspinaczkowych. Czarujące miejsce, z ładnym, malowniczym miasteczkiem. Wspinanie jednak jest tam nieewidentne. Tylko w grocie można spotkać drogi godne uwagi - czasami ciągną się przez kilka metrów imponującego dachu, kończąc się w równie potężnym przewieszeniu, a czasami są krótkie, lecz treściwe. Mateusz był zachwycony. Przyglądał się po kolei drogom i chyba tylko brak sprzętu hamował go przed "załojeniem" ich wszystkich.

Takie widoki to normalka

Dni wspinaczkowe po "reście" odkrywają w nas moc i pewność siebie. Każdy z nas próbuje zrealizować swoje ambitne plany. Pojawiają się dywagacje, rozmyślania i wizje wpinania liny w stanowiska końcowe wymarzonych dróg.

Kloper przystawia się do "Batika" (8a), który mnie osobiście ogromnie urzekł. Droga wiedzie przez przewieszenie, a pod koniec niej jest "zajebista" dziura, w której można sklinować kolano i złapać "no hand rest". Ruchy, które narzuca droga wydają się być kwintesencją wspinania. Pełne dynamiki, a zarazem wymagające doskonałej perfekcji przechwyty, z ziemi stwarzają wrażenie nie do wykonania. Gdzieś tam głęboko we mnie, wewnętrzny głos mówi mi bym spróbował wspiąć się po tej drodze, chociaż wykonał jeden przechwyt mimo, iż droga leży po za moimi możliwościami...

        
                                                         
                                                                        Po wspinaniu pozostawało usiąść na szczycie i marzyć                                                            Kalanki to nie tylko przewieszenia



Nie zdradzam jednak mojego pragnienia Mateuszowi. Głupio mi jakoś, odwagi brakuje, a może po prostu mam ogromny szacunek i respekt do takich niesamowitych dróg i wspinaczy je pokonujących. Wiem na pewno, że jeśli kiedyś w przyszłości "będzie okazja" do zrobienia takiej drogi, to na pewno przyjadę do tego miejsca, chociażby tylko dla niej.

W międzyczasie przyjeżdżają chłopaki (Paweł, Adaś, Marcin, Fijał i Olo) i dziewczyny (Marita i Marta) z Cimai. Zabawa rozpoczyna się na dobre. Wieczorne pogawędki, wspólnie spędzony sylwester, wzajemny doping i pomoc i wiele, wiele innych, różnych humorystycznych (lub nie) sytuacji stwarza klimat nie do opisania.

To co zobaczyłem i przeżyłem na tym wyjeżdzie nie da się w żaden sposób porównać do moich oczekiwań czy wizji przedwyjazdowych. Choć pogody może najlepszej nie mieliśmy, to wspinanie oraz widoki są czymś nadzwyczajnym.
Czas upływał coraz szybciej. Nawet nie zauważyliśmy, gdy nadeszły końcowe dni wyjazdu. W nasze szeregi wtargnęła mobilizacja i każdy skupił się na najważniejszych swoich planach wspinaczkowych.

            

                                                                                                Adaś na Rasta'cie 8b                                                                                                                I kolejne złożenia



I tak Adaś i Mateusz sieknęli po 8b, Marcin dołożył kolejne 7c oraz pierwsze 7b O.S. , Szymon załoił dwie 7c, Paweł z Rafałem również pokonali drogę 7c, Marta swoje pierwsze 7a OS, Czarek biegał po 6a, no i wreszcie ja zrobiłem swoje pierwsze 7a flash. (Niestety nie wiem co zrobili Fijał z Olem).



Siłowa droga

Z "Kalanek" wyszliśmy dość wcześnie, by również wcześnie pojawić się w Marsyli na zjeździe na autostradę. Stopa łapaliśmy jakieś 2,5 godziny w okolicy, która uwierzcie mi, przyprawiała o dreszcze. I tutaj słowa uznania dla Ola, który stopował tam sam (niestety bez powodzenia) do późnych godzin wieczornych. Następną okazję złapaliśmy na jakiejś stacji benzynowej, około 40 kilometrów za miastem, skąd podjechaliśmy już do samego Lyonu, gdzie mieliśmy nazajutrz powrotny autobus do domu. Kłopot był tylko na dworcu kolejowo -autobusowym, gdyż jest on zamykany na noc, a nam nie uśmiechała się noc spędzona na ulicy czy parkach Lyonu. Po długich rozmowach ze strażnikiem, udało nam się wypertraktować pozostanie w budynku. I tak jak po przybyciu w skały, tak i teraz rozłożyliśmy karimaty oraz śpiwory i udaliśmy się spać. Nad ranem grzecznie obudził nas, znajomy już nam strażnik, prosząc o złożenie i schowanie "betów", ze względu na mających pojawić się zaraz podróżnych. My równie grzecznie spakowaliśmy się i udaliśmy do poczekalni. Autobus pojawił się zgodnie z godziną odjazdu podaną na bilecie. Jeśli chodzi o powrót, to mało co z niego pamiętam, gdyż przez większą jego część spałem. W Łodzi pojawiliśmy się z 1,5 godzinnym opróźnieniem.


Wyjazd ten rozkochał mnie we wspinaniu na maxa. Uznaję go za swój ulubiony, jak nie najlepszy. Dostarczył mi wszystkich możliwych uczuć. Czułem się na nim bardzo wyjątkowo, a ludzie, z którymi byłem byli również wyjątkowi. Chyba nigdy nie zapomnę interesujących opowieści Szymona o przygodach, które go spotkały, wybryków Szkreciaka, sprzeczek Marty i Klopera czy wymagającego dużej tolerancji zachowania Fijała. Tęsknię za prześlicznymi widokami skał "zwisających" nad błękitnym, (raczej) spokojnym morzem. Zawsze będę pamiętał odgłosy fal rozbijających się o skaliste wybrzeże, które żegnały nas każdego wieczora. Są to odczucia, które na stałe zagościły we mnie. I nie wiem jak inni, ale razem z Kloperem widzimy się tam za rok...




Przemek Harasim


Zdjęcia są autorstwa Marcina Durkiewicza i Pawła Pustelnika










Robokop Kanfor Atest Biznes w kadrze Satori Druk
Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie. Polityka prywatności.