Weekend majowy w Paklenicy

14 stycznia 2013 20:53
Weekend majowy w Paklenicy






Legendarne już chyba święto dla polskich wspinaczy. W przeważającej ilości przypadków, w tym również dla mnie pierwsza możliwość dłuższego kontaktu ze skałą. Cel Chorwacja, a zatem wąwóz Velika Paklenica. 25 kwiecień, opuszczamy Łódź. Jedziemy w składzie Przemek, Mariusz, Zeus i ja. Podróż upływa bardzo żwawo. Po krótkim noclegu na parkingu i śniadaniu nad wodospadami Rastoke w Slunju jesteśmy na miejscu. Przed nami już tylko rytuał logowania na polu namiotowym i hajda w skały.




Dzień pierwszy - "Paklenica wita nas deszczem"


Wąwóz Velika Paklenica leży na terenie Parku Narodowego do którego wstęp jest oczywiście płatny. Bogaci w doświadczenia sprzed roku, przyjmujemy taktykę wczesnej pobudki wg. założenia że "Kto rano wstaje, temu uniknąć opłat się udaje" .Wyjeżdżamy w skały przed godziną 7.00 i z szarmanckim uśmiechem mijamy zamkniętą jeszcze kasę biletową.
Dodatkową premią takiej postawy jest ponadto możliwość wjazdu na mały parking położony tuż pod skałami. Za pierwszy cel ataku obieramy sobie z Zeusem drogę "Domžalski" 6a na Stupie Anicy Kuk. Bardzo długi, przepiękny filar będący najsłynniejszą wizytówką regionu. Droga puszcza nas, choć nie bez walki. Przykrym zaskoczeniem okazuje się jednak deszcz, którego pierwsze krople pojawiają się w trakcie zjazdów. Delikatny początkowo opad przeistacza się w regularną ulewę. Koniec wspinania na dziś. Cóż robić, pora jechać na piwo. W barze okazuje się, że Mariusz nie pije alkoholu. Wiadomość ta staje się traumatycznym doznaniem, które odciska głębokie piętno na delikatnej psychice Zeusa. Do końca wieczoru nie dojdzie już do siebie.

Dzień drugi - "Sportówki"
Tępy dźwięk budzika Przemka podrywa nas do działania. Pogoda klar, ale ściany mogą być jeszcze mokre. Ponadto wszyscy chcą się trochę rozwspinać. Uderzamy zatem na krótkie drogi położone w sektorze Klanci, tuż za parkingiem.


Dzień trzeci - "Pieprze takie 6a"


Oto nadszedł czas, na, jak to określa Mariusz "prawdziwą górską przygodę". Chłopaki wybierają się na Mosoraški 5c, jeden z klasyków doliny. Zeus i ja zrobiliśmy ją w zeszłym roku, więc za cel obieramy sobie drogę Kača 6a (cóż za ironiczna nazwa). Pierwsze trzy wyciągi łatwe, nie sprawiają trudności. Wyciąg numer 4 to bonus. Trawers po płycie, potem wspinanie w krótkich pionowych ryskach, zacięcie, a na deser trawers po podchwytach (mokrych), całość bite 50m, do tego kręte co przy pojedynczej linie i moich niewątpliwych zdolnościach do przesztywniania asekuracji dało najtrudniejsze 5b mojego życia. To jednak jeszcze nic. Prawdziwa przygoda czeka dwa wyciągi wyżej.
Mijający nas czarujący dżentelmen o kocich ruchach określa drogę przymiotnikiem serious i uprzejmie informuje, że czekające nas wkrótce dwa wyciągi 6a to długa wymagająca rysa i komin. Na pierwszym walczę jak lew, w kluczowym miejscu jednak ratuję się techniką express-taśma-noga. Na szczęście są tam jeszcze stare haki które to umożliwiają. Na drugim jest jednak gorzej. Nie ma haków???!! Kluczowy ruch wykonuję klasycznie. Jest on jednak poprzedzony długim okresem zadumy i refleksji. Zeus później podejdzie w tym miejscu po linie, a po dotarciu do stanowiska powie jakże głębokie i odważne stwierdzenie - "Pieprze takie 6a". Pozostałe dwa wyciągi prowadzące na szczyt to już formalność, chociaż ostatnie 5a to 30 metrowa odstrzelona płyta z dwoma przelotami (na pierwszych ośmiu metrach).



Dzień czwarty - "W Mariuszu objawia się bestia"



Nasz kolega Mariusz to z pozoru zwyczajny człowiek. Przez pierwsze dwa dni głęboko ukrywa swoje prawdziwe ja. Dopiero trzeciego pokazuje swoje możliwości, które w pełni rozwijają się dnia czwartego. Postawa statyczna jest mu obca, wszystkie jego zmysły skierowane są na ruch (zarówno w pionie jak i w poziomie). Zatrzymuje się tylko gdy chce zrobić zdjęcie. Warto jednak wspomnieć, iż fotografuje wyłącznie z trudno dostępnych, lub znacznie oddalonych miejsc. Całość okrasza szeroko i z rozmachem zakrojonymi planami dalszych działań, w których jako głównych bohaterów widzi pozostałych uczestników wyjazdu.


Dzień piąty - "Rosół"


Wobec tak wspaniałej postawy naszego kolegi nie pozostaje nam z Zeusem nic innego, jak zrobić sobie dzień restowy. Cele dnia: 1. kupić burek (regionalny placek przekładany słonym serem) 2. spożyć burek popijając go piwem. Niestety zbyt późno docieramy do piekarni, co powoduje realizację wyłącznie drugiej części punktu numer 2. Po kilku "realizacjach" Zeus zadaje pani kelnerce pytanie: "Czy mogę poprosić jadłospis". Pragnę w tym miejscu podkreślić, że robi to wolno i wyraźnie, tak aby zrozumiała! Nasz wybór pada na tajemnicze Mussels, które okazują się być śmierdzącymi szlamem małżami. Mnie osobiście niespecjalnie podchodzi to wykwintne danie, czego nie można powiedzieć o moim współtowarzyszu. Konsumuje on ze smakiem zdecydowaną większość małży, po czym ku mojemu przerażeniu zabiera się za pozostałą po nich wodę. Pozwalam sobie wznieść gwałtowny protest, połączony z wyraźnymi sygnałami z zakresu komunikacji niewerbalnej. W odpowiedzi dowiaduję się, że dla Zeusa jest to tylko "swoisty rosół". Jeszcze tego samego dnia podejmujemy na kempingu decyzję o przeniesieniu się w inny rejon. Jest ona wynikiem dramatycznego wzrostu ilości turystów przybyłych na rozpoczynające się właśnie zawody we wspinaczce na czas - "Diagonalka Big Wall Speed Climbing".


Dzień szósty - "Vranjska Draga"



Nasz wybór pada na region Vranjska Draga w okolicach Rijeki. Jest to głęboki wąwóz, przecięty nasypem z torami kolejowymi. Znakiem rozpoznawczym są charakterystyczne pałki skalne. Niestety na najszczuplejszą z nich nie można się już wspinać, gdyż grozi ona zawaleniem. My pozwoliliśmy sobie wejść dwuwyciągową drogą na Veliki Toranj, a także powspinaliśmy się nieco na położonym nieopodal niej murze skalnym Gorgona. Chociaż region jest naprawdę piękny widokowo, to jednak wydaje się być w minimalnym stopniu wykorzystany pod względem wspinaczkowym. W zasadzie dwudniowa wizyta pozwala rozprawić się z większością czekających tam na nas dróg.





Dzień siódmy - "Powrót do domu"

Już trochę zmęczeni (wyj.Mariusz), ale bardzo zadowoleni z wyjazdu i pełni planów na przyszłość pomykamy w kierunku Polski. W zasadzie akapit ten uważam za zbędny. Nie mogę pominąć jednak faktu, że w Rijece, w której zatrzymujemy się po drodze, udaje nam się w końcu dopaść upragniony burek.



Bartek Malinowski


wyjazd odbył się w dniach 25.04. - 04.05.2003
  uczestnicy :

Przemek Sękowski
Mariusz Pomorski vel kapitan As
Tomek Drabik vel Zeus
Bartek Malinowski vel kapitan Z


przedstawione zdjęcia są autorstwa Mariusza i mojego


Robokop Kanfor Atest Biznes w kadrze Satori Druk
Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie. Polityka prywatności.