Piotr Żuchowski w poszukiwaniu 8c idealnie pasującego do obwodu
(X 2013)
Po całodniowym pakowaniu auta, sprzątaniu mieszkania, ostatnich
zakupach, udaje się nam (mnie, Bezmiarowi Sprawiedliwości i Hipsterowi)
wyruszyć o osiemnastej w piątek 17 października 2013 r. Cel wyjazdu – Hiszpania: „W poszukiwaniu 8c idealnie pasującego do obwodu”. Co prawda przyznająca dofinansowania Szacowna Komisja AKG „podrasowała” nieco projekt do „8c idealnie pasujące do obwodu”,
jak się jednak okazało Nieubłagana Kolej Rzeczy nie dała się nabrać na
te tanie retoryczne sztuczki i mając wobec mnie odmienne plany
spowodowała, że wyjazd pozostał w sferze poszukiwania i to raczej w
wymiarze logistycznym, o czym poniżej.
Już we Francji witają nas temperatury w okolicach 25 stopni, zapowiada się więc, że przedłużymy sobie lato o cały miesiąc. W niedzielę przekraczamy granicę z Hiszpanią. Na autostradzie wymija nas opel na łódzkich blachach. Nie kto inny to, jak Mateusz, zwany przez nas Wikipedią Krzonowania z racji posiadanej wiedzy dotyczącej możliwości mieszkania na dziko chyba we wszystkich rejonach wspinaczkowych Europy. Mateusza spotykamy w podobnych okolicznościach już nie pierwszy raz, nic zresztą dziwnego - jest niemal stałym rezydentem w hiszpańskich ogródkach skalnych.
Zatrzymujemy się za bramkami i łatwo ulegamy namowom, by ruszyć do Montgrony
– na miejscu będziemy ok. szesnastej, więc jeszcze kilka razy uda nam
się wspiąć. Sektory, choć znajdują się prawie 1400 m n.p.m., mają
wystawę południową, więc i tak jest wyjątkowo ciepło. Trudno nam sobie
wyobrazić takie temperatury o tej porze roku nawet w Kuźnicach, nie
mówiąc już o wyższych partiach gór. W każdym razie Montgrony okazuje się
znakomitym pierwszym przystankiem dla kogoś, kto nie chce tracić dwóch
dni na podróż, choć warto zaopatrzyć się w większą ilość wody i jakieś
zapasy jedzenia, jeśli ktoś chciałby spędzić tu więcej niż jeden dzień:
brak źródełka i kilka kilometrów krętą serpentyną czynią nieopłacalną
wyprawę do najbliższego sklepu po aprowizację. Udaje mi się zrobić
cztery drogi onsightem, choć na 7b walczę jak o życie na wyjściowej
płytce – organizm jednak odczuwa kilkunastogodzinne siedzenie w aucie.
Same drogi okazują się super, choć z dołu nie prezentują się aż tak
zachęcająco, a wspinaliśmy się w najmniej okazałym sektorze. Jego
niewątpliwą zaletą jest to, że wyrasta wprost z parkingu. Reszta
sektorów jest w zasięgu trzech minut spacerkiem.
Poranek w Montgrony (fot. P. Żuchowski)


Słońce zaczyna operować ok. jedenastej i powoli obejmuje większą część obu przewisów, mimo to aż do czternastej jest czas na mocniejsze wstawki w prawej grocie. Drogi raczej dla kogoś, kto porusza się powyżej stopnia 7b+: duże przewieszenie po klamach z wiszącymi restami. 7c i 7c+ zrzucają mnie z onsightu z twarzą przy łańcuchu zjazdowym. Kolejne 7c/+ puszcza jednak już od strzału – będzie więc co wpisać do kapownika.


Preventiva 8b (fot. Bezmiar Sprawiedliwości)
Czas zaczyna naglić, bo zaczynamy myśleć o przenosinach do innego rejonu. W międzyczasie robimy rekonesans w Santa Ana, rejon jednak nie jest zbyt atrakcyjny oraz Os de Balaguer – tu znajdziemy co najmniej kilka perełek 6b-7a, rewelacyjne tarcie, długie drogi w spionowanym terenie, sektor 5 minut po płaskim od parkingu za wsią, na którym można przyjemnie kempować na dziko, we wsi pitna woda.

Po odpoczynku udaje mi się zakończyć boje z 8b, niestety od wiszenia z zaczepioną wysoko piętą coraz bardziej zaczyna doskwierać mi biodro. Kuleję, mam problemy z założeniem spodni, czy zawiązaniem butów. Odczuwany dyskomfort, który przywiozłem jeszcze z Polski, przeradza się w dotkliwy uraz. Lądujemy w Santa Linya – zasadniczym celu naszego wyjazdu – jednak w rozgrzewkowym sektorze Futbolin trudności sprawiają mi nawet 6b. Nie jestem w stanie unieść lewej nogi, żeby postawić ją na jakimkolwiek stopniu. Pomagam sobie wolną ręką, ciągnąc nią „drewniany kloc”, który wlokę za sobą zamiast nogi. Wyglądam jak prominentna postać Ministerstwa Głupich Kroków na skale. Kolejnego dnia z trudem robię 7a, które miało być rozgrzewką przed patentowaniem 8c. Po półgodzinnym wahaniu dochodzę do wniosku, że dalsze wspinanie nie ma jednak sensu.

Z kwaśną więc miną pakuję linę rzuconą pod upatrzoną La Fabelitą i ruszamy nad morze z perspektywą kilkudniowej kuracji. Lądujemy na kempingu w Cambrills wśród holenderskich i niemieckich emerytów. Tu raczej pustki, choć jak na polskie warunki byłby to środek sezonu. Hipster jest szczęśliwy mogąc bez wytchnienia obszczekiwać kolejne fale.

My wygrzewamy się w słońcu pochłaniając kolejne lektury zabrane z domu. Mimo, że nie mogę ruszać się po skale, postanawiam jednak zrobić coś dla wspinania i zaczynam rozbijać kupione kilka dni wcześniej buty. Twarde asymetryczne Scarpy mocno katują mi w tym upale stopy, ale to przypomina mi po co wyruszyliśmy do Hiszpanii.

Po dwóch dniach laby na szczęście czuję się, powiedzmy, w 80% sprawny. Pozostaje sprawdzić w akcji, czy uraz nie powraca. W nomenklaturze sowieckiej armii nazywało się to rozpoznaniem terenu bojem. Za cel obieramy Vilanovę de Prades oferującą sporo łatwego wspinania i zachęcającą niezłymi fotkami z przewodnika. Docieramy na miejsce chwilę po tym, jak przestaje tam urzędować niezła zlewa. Potem dowiemy się od Mateusza, że w pobliskiej Siuranie wiatr przewracał zawodników próbujących dostać się pod skałę. Spędzamy w Vilanovie jeden dzień. Parkingi, na których da się spać w samochodzie znajdują się 5 minut od skał i jest to największy pozytyw rejonu. Wystawione na słońce sektory formacjami przypominają polski wapień – gdyby nie rewelacyjne tarcie czulibyśmy się jak nie przymierzając na Bibliotece. Udaje mi się nawet zrobić zaskakująco ładne płytowe 7c onsightem oraz 7c+ w drugiej próbie, ale obie spod znaku „łatwej cyfry”. Niemniej uznaję, że dłużej wspinaczkowych porażek na uraz zrzucać nie mogę. Pozostawiamy kilkanaście spionowanych nienajgorzej wyglądających dróg w pozostałych sektorach, w przewodniku reklamowanych jako znajdujące się 300 m od kempingu, którego jednak nie udało się nam ocenić. Udajemy się do Siurany, w której umówiliśmy się ze znajomymi wspinaczami z Barcelony.


