Pod koniec lipca wraz z Michałem Kurowskim wybraliśmy się pod Tre Cime di Lavaredo.
Dotarliśmy tam poniedziałkowym wieczorem 29 lipca. Przetransportowaliśmy rzeczy pod super miejsce biwakowe niedaleko kapliczki i byliśmy gotowi do działania następnego dnia.

Widok z bazy. Od lewej: Cima Piccola, Punta di Frida, Cima Piccolissima
Na początek postanowiliśmy wybrać coś łatwiejszego, padło na drogę Cassina na Cima Piccolissima. Drogę przeszliśmy bez problemów, ale już było wiadomo, że wykonanie założonego planu nie będzie łatwe. Siódemki minus okazały się trudniejsze niż myśleliśmy. Mój lipcowy wyjazd na Grenlandię i niewielka ilość wspinania negatywnie wpłynęły na formę. Także Michał czuł braki ze względu na niewielką ilość wspinania przed wyjazdem. Tu nastąpiła zmiana planów i Filar Wiewiórek przesunęliśmy na później, żeby trochę powspinać się w łatwiejszym terenie. Wybraliśmy drogę Comici-Dimai na Cima Grande. Drogę zrobiliśmy OS do półek zejściowych, czekając w sumie 3 godziny w kolejkach. Próbowaliśmy wbić się jeszcze na szczyt, ale zapych, późna pora, brak znajomości terenu zejściowego zadecydowały o odwrocie. Było to nasze pierwsze zejście z Cima Grande i obyło się bez błądzenia - dzięki przewodnikowi, za którym szliśmy.
Nadszedł czas na spróbowanie czegoś z naszych planowych dróg. Filar Wiewiórek na Cima Ovest – super droga, start z kolejkami ze względu na wspólny początek z drogą Cassina. Tuż za rozdzieleniem obu dróg, przed nami było już tylko dwóch Japończyków. Sprawnie przeszli kluczowy wyciąg, hacząc ostatnie metry. Prowadził Michał i po półtoragodzinnej walce pokonaliśmy okap azerując ostatnie metry. Resztę drogi prowadziłem klasycznie, nie bez problemów. Okazało się, że trudności 6b+ wymagają prawdziwej walki, włącznie ze skokami do klam. Dwie godziny błądzenia podczas zejścia i myśli „co my tu robimy z taką formą” zakończyły ten pełen wrażeń dzień.

Widok z bazy. Od lewej: Cima Grande, Cima Piccola, Punta di Frida, Cima Piccolissima
Po jednym dniu odpoczynku wybraliśmy się na drogę Gelbe Mauer na Cima Piccola. Michał stracił chęć do wspinania po przebojach na filarku, ale próbowaliśmy jeszcze podziałać. Jednak zapych na 4. wyciągu i kolejna próba z kolejnym zapychem nie wskazywały, że mam dobrą formę. Po tych przebojach przyszedł czas na powrót, ale postanowiliśmy przed wyjazdem zdobyć jeszcze szczyty Cima Grande i Cima Ovest. Zabraliśmy sprzęt osobisty i linę i pognaliśmy drogami normalnymi na szczyty. Ze znajomością terenu chodzi się tam szybko i po pięciu godzinach byliśmy z powrotem.

Na szczycie Cima Ovest
Paweł Wojdyga