Trip po Hiszpanii

3 maja 2016 19:07

Basia Markiewicz-Marko i Tomek Modranka: trip po Hiszpanii

2015/2016


Rok 2015 był dla mnie i dla Tomka rokiem przełomowym. Pod względem wspinania można powiedzieć, że osiągnęliśmy progres godny Herkulesa – od zera do bohatera. I choć ku niezadowoleniu niektórych  nie zrobiliśmy "cyfry", jesteśmy bardzo zadowoleni z poziomu, jaki udało nam się osiągnąć. Mam nadzieję, że ta relacja podniesie na duchu tych, którzy nie do końca wierzą w swoje możliwości i pokaże, że wspinanie może dać mnóstwo radości na każdym poziomie, a cyfra sama przychodzi z czasem.

Pierwszym spotem, który odwiedziliśmy był Margalef, miejsce znane chyba każdemu. Po rocznej przerwie od skał i paromiesięcznej przerwie od panelu, zaatakowaliśmy okoliczne piątki. I pewnie odparchacilibyśmy wszystkie połogi, gdyby pewnego wieczoru nie odwiedził nas pan z cennikiem za parking. Nie po to przecież kupiliśmy T4 żeby płacić za noclegi.

Skrobaliśmy się po głowach, pytaliśmy, szukaliśmy miejsca na kolejny przystanek. Padło na Chulillę, bo Siurana ponoć trudna. Choć po drodze o mały włos nie zamieniliśmy liny na crashpad w Albarracin, to w końcu stanęliśmy przed ogromnymi pomarańczowymi ścianami licząc na jakieś łatwe 2-3 wyciągowe drogi. Okazało się, że te "wielowyciągi" to 40-metrowe drogi, na których nasza pocięta lina 70 nijak się nie kalkulowała. Znaleźliśmy jednak parę krótszych dróg, udało nam się nawet umęczyć jakąś 6b, co wtedy było dla nas dużym osiągnięciem.

W ostatnim dniu wybraliśmy się z poznanym na miejscu Francuzem do kanionu, na sektor Oasis i zrozumieliśmy ogrom i fenomen Chulilli. Sam sektor Oasis jako jedyny ma parę dróg rozgrzewkowych 6a-6c, na prawo od niego jest ogroma, czarna ściana sektoru Chorreras, ("chorreras" to po hiszpańsku "tufy") na lewo zaś jest lekko przewieszony sektor El Balcon, obydwa raczej dla ósemkowiczów. My na Oasis spróbowaliśmy na wędkę kilka 6c+ i 7a+ widząc jak długa jeszcze droga przed nami.

Spragnieni towarzystwa zaczęliśmy jechać do kultowego El Chorro, gdzie miała dolecieć łódzka ekipa. Po drodze zatrzymaliśmy się na jeden niestety tylko dzień w Selli i Gandii, której do dziś nie mogę odżałować. Sella, choć piękna i z ogromnym potencjałem wspinaczkowym i ilością wspinania odpowiednią nawet na 2-tygodniowy wyjazd, okazała się za zimna, w Gandii natomiast trafiliśmy na wielką zlewę. Za każdym razem kiedy próbowaliśmy zmierzyć się z obiecująco wyglądającymi 6b,b+ po klamach i tufach, czy też kultową V łączącą wspinanie ze speleologią, deszcz przeganiał nas do auta na herbatę.

W końcu więc zaparkowaliśmy nasz mobilny dom w El Chorro i choć w zasadzie cały nasz trip miał trwać 3 miesiące, to właśnie tam przesiedzieliśmy bite 90 dni. Tam odkryliśmy, że słowa Alexa "progres buduje się w dni restowe" powinny być na okładce każdego poradnika wspinaczkowego, a przyrost formy musi być zawsze poprzedzony ogromnym spadkiem. A progres moim zdaniem zrobiliśmy ogromny. Powoli przestawały nas zaginać 6a, pojawiły się pierwsze 6b OS i próby na 6b+. Pod koniec roku, działając nieco pod presją postanowiliśmy popracować nad zrobieniem cyfry, tak dla świętego spokoju. Tomkowi udało się w 3. próbie zrobić 6c+ (Heat exchange w sektorze Makinodromo), razem też udało nam się sprawnie zrealizować projekt 6c+/7a Simon ha perdido un panadero w sektorze Castrojo.

Po świątecznej przerwie wróciliśmy do zabawy na OS-ach, które sprawiały nam najwięcej radości, zwłaszcza gdy zaczęły pojawiać się wśród nich 6b+ (wycena, w którą notabene nie mieliśmy dotychczas okazji się wstawić). Spróbowaliśmy też wspinania wielowyciągowego – Tomek z poznanym na miejscu Izraelczykiem zrobił drogę Barron de Rivolta (V+, 6a, 6a, 6a+, 6b, V+), potem razem wybraliśmy się treningowo na Nitti (V+, V+, V+) i Valentine’s Day (IV+, V+, V+, V, 6a, V+). Podjęliśmy też próbę projektowania – Tomek 7a Cono Paco, ja 7b Bienvenidos al circo, co tylko potwierdziło nasze upodobania do OS-ów, które dawały realny pogląd na progres. Żeby jednak bicki nie całkiem nam zwiędły od zabawy na OS-ach, chodziliśmy nieraz pakować na dachu, naturalnej boulderowni El Chorro.

Pod koniec stycznia, podbudowani przez Chorro, postanowiliśmy zmierzyć się jeszcze raz z Chulillą. Po drodze, czekając aż dołączy do nas Kuba, kręciliśmy się po różnych rejonach między Malagą a Alicante.

I tak trafiliśmy do Fondon, miejsca bardzo lokalnego. Parking pośrodku pustyni, opuszczone farmy i pomarańczowy, dobrze obity kanion. I może zostalibyśmy tam dłużej, gdyby na wstępie nie pozaginały nas 6a, 6b nie okazały się łatwiejsze od 6a, a na pożegnanie V+ nie upokorzyła naszego przekonania, że jesteśmy w formie. Uciekliśmy więc pod Alicante do Sax, uroczej mieściny z zamkiem i sadami migdałowymi. Ponieważ sektor nie był duży, zrobiliśmy parę dróg i pojechaliśmy 10 km obok, niedaleko Eldy, tam zostając 2 dni. Udało nam się zrobić jeszcze parę 6b, mnie też 6c w drugiej próbie. Dalej pojechaliśmy w okolice Murcji, przepłoszeni jednak grubymi rodzinami przychodzącymi na spacer, kolarzami i biegaczami, musieliśmy poszukać innego miejsca. Padło na Bellus, które szczerze polecam.

Tam z ulgą osiedliliśmy się na parę dni, parkując w uroczym miejscu koło rzeki, 2 minuty od pierwszego sektora, 15 minut do drugiego. Wspinanie tam okazało się niezwykle przyjemne, 20-25 metrowe drogi po krawądkach dały nam sporo zabawy. Tam też wróciliśmy po dwóch dniach spędzonych z Kubą w Chulilli, która okazała się być dla nas zbyt techniczna i drogi zbyt długie jak na trzyosobową ekipę.

W Bellus spędziliśmy ostatnie nasze dni wspinaczkowe mając okazję zobaczyć jak Kubuś wciąga dwie 8a w drugiej próbie i bez zająknięcia wchodzi na 7a, którą obrałam sobie za projekt. I znów stwierdzam, że projektowanie na siłę nie jest dla każdego, bo choć droga zdawała się być idealna dla mnie – dość krótka i mocno przewieszona, to dużo kosztowała psychicznie mnie i mojego asekuranta. Wspinanie OS jest dla mnie czystą formą wspinania, przyjemną dla wspinacza i asekurującego, dającą najwięcej satysfakcji. Myślę, że im więcej OS-ów robimy na swoim maksie, tym bliżej nam do wymarzonej "cyfry", którą bez zbędnego obciążenia psychicznego można osiągnąć w 2.-3. próbie.

Ostatnim już miejscem, które odwiedziliśmy – już nie wspinaczkowo – było Montanejos. Wspominam o tym, bo choć nie miałam okazji poznać tamtejszych skał, to jednak polecam to miejsce każdemu ze względu na gorące źródła, które pod tymi skałami płyną. Wprawdzie większość dróg wygląda bardzo technicznie, warto to miejsce odwiedzić i w dzień restowy i pogrzać się w błękitnej wodzie.

Przed pierwszą połową marca wróciliśmy do Polski, niezwykle zmęczeni i opaleni. Co prawda formę na ścianie mamy naprawdę słabą, ale jest nadzieja, że po tylu dniach spędzonych w skałach i porządnym treningu w najbliższych miesiącach, nie będziemy znów w terenie zaczynać od V i panikować przed każdym lotem. Do jesieni zamierzamy zapoznać się bliżej z kampusem i spróbować swoich sił w Azji lub w Stanach.




Barbara Markiewicz-Marko


 

 

T4 brat, którego spotkaliśmy w Margalefie


 

Albarracin


 

Chulilla o poranku


 

Trochę Ameryki w Chulilli



Bardzo techniczna Chulilla




Łódzka ekipa w El Chorro




Tomek zjeżdża ze swojego pierwszego 6c+ Heat exchange


 


"Pakernia" El Chorro


 

Basia pakuje w El Chorro


 

Wielowyciąg z Izraelczykiem



 

Wśród swoich na Gibraltarze



 Parking W Fondon, o którym przewodnik mówił "Little privacy"


 

Techniczne cuda w Fondon


 

Chulilla poziom gimbus


 

Głupoty w Bellus



Kolejna próba na 7a w Bellus



 

Urodziny w Bellus



 

Wymarzone pioniki w Bellus



Rodzina w komplecie

Robokop Kanfor Atest Biznes w kadrze Satori Druk
Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie. Polityka prywatności.