Podsumowanie sezonu 2017 w biegach ultraNa wstępie dziękuję Akademickiemu Klubowi Górskiemu w Łodzi za wsparcie finansowe w biegach ultra w sezonie 2017. To dla mnie ogromne wyróżnienie oraz odpowiedzialność :-).Bieganie ultramaratonów niewątpliwie zawładnęło mną na dobre. Trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć, dlaczego kilka weekendów w roku dobrowolnie doprowadzam swój organizm do granic fizycznych możliwości, a często i tę granicę przekraczam. Nikt o zdrowych zmysłach nie decyduje się na ekstremalny wysiłek doprowadzając do płaczu z bólu i wymiotów. Nikt… chyba, że jest endogennym morfinistą, czyli po prostu biegaczem długodystansowym.Beskidzka 160 na raty, czyli ponury początek sezonu (105 km ±5840 m)Jechałem na ten bieg niemal pewny zwycięstwa. Zapomniałem tylko o jednym – o pokorze, której bolesną lekcję miałem niebawem odebrać. Po zeszłorocznym trzecim miejscu i pierwszym pudle w karierze cel był prosty i jasny – wygrać bieg. Około 105 km z przewyższeniem ±5840 m. Zgodnie z listą startową, pretendentów do pudła – według moich subiektywnych wyliczeń – było dwóch: ja i Wojtek Probst, do którego należy rekord trasy i który z pewnością długo nie zostanie pobity. Moją próżność połechtała informacja, że Wojtek ostatecznie zdecydował się pobiec krótszą 50-kilometrową pętlą, a ja – 100 km. No to pierwsze miejsce murowane – myślałem.Czarna noc rozświetla się od czołówek kilkudziesięciu biegaczy. Po 30 km prowadzenia mój udział w biegu brutalnie przerywają pierwsze wymioty. Pochylony wpół wypuszczam z buzi czarną maź, która w świetle czołówki nie przypomina absolutnie niczego. Trochę się nawet przejąłem tym faktem, ale przecież jestem ultrasem, a ultrasi nie pękają. Biegnę dalej, ale ból brzucha z każdym krokiem nasila się. Zaczynają mnie mijać zawodnicy. Bez sensu. Jak będę miał szczęście, to chociaż ukończę bieg, a przecież miałem tu wygrać.Schodzę z trasy informując o tym …
• • •